wtorek, 31 maja 2011

Dzienniki Wojciecha Blumenfelda [01]

Przedmowa

Gdy kilka lat temu odnalazłem dzienniki mojego ojca, nie spodziewałem się, że będą towarzyszyć mi przez ten cały czas. Leżały w kartonowym pudle, przyrzucone masą innych papierów. Pewnie dlatego nigdy wcześniej do nich się nie dokopałem. Na naszym strychu jest jeszcze kilka innych takich pudeł, po cichu liczę, że gdy zetrę z nich kurz i przebiję się przez wierzchnią warstwę, to odnajdę inne skarby. A wracając do dzienników, to było ich kilkadziesiąt, w czarnej okładce, kartki w linie zapisane drobnym maczkiem. Nie wiedziałem, że ojciec prowadził takie zapiski. Pisał ten dziennik raczej na pewno nie z myślą o tym, że ktoś to później opublikuje. Co mnie do tego niejako zmusiło? Znajomi. Gdy byli przepytywani przeze mnie w kwestii wiedzy na temat Legii Warszawa za czasów i pod wodzą mojego taty, nie potrafili powiedzieć wiele więcej niż można znaleźć w sieci. Kilka podstawowych informacji. Dlatego też uznałem, że dla kibiców tej drużyny, a także dla wszystkich pasjonatów piłki nożnej, będą one nieocienionym skarbem, możliwością powrotu do tamtej epoki i szansą na poznanie piłki nożnej na początku XXI wieku. 

poniedziałek, 30 maja 2011

Legia - 2010/2011

Początkowo chciałem pisać o całej Ekstraklasie, ale zdałem sobie sprawę, że to niemożliwe i było by nieuczciwe. Będzie za to głównie o Legii. To jej mecze oglądałem, a jedno spotkanie naszej ligi na kolejkę, to maksymalna dawka jaką mogę przyjąć. Spotkania innych zespołów nie powodują większego bólu zębów, ale Legię jestem wstanie znieść dzięki emocjom, które towarzyszą mi podczas oglądania ich spotkań. Tak, jestem kibicem Wojskowych. 

49 punktów w sezonie to koszmarnie mało. Jeśli porównać te osiągnięcia z dwoma pierwszymi sezonami za czasów Jana Urbana, Legia mogłaby liczyć na siódme/szóste miejsce. Tylko dzięki temu, że w tym roku wszyscy gubią punkty, zespół pod wodzą Skorży znalazł się tak wysoko. Trzecie miejsce w tym sezonie to nie sukces, to wynik tego, że inni grali jeszcze słabiej niż my.

sobota, 28 maja 2011

Przemyślenia po finale LM

Kolejny już finał Ligi Mistrzów za nami. Barcelona i tym razem nie zawiodła, choć trzeba przyznać, że Manchester zbytnio nie utrudniał zadania piłkarzom z Katalonii. Nie jestem fanem ani jednych, ani drugich ale w tym spotkaniu kciuki ściskałem za Fergusona i jego chłopaków. Dlaczego? Bo fajniej jest pokibicować drużynie, która nie jest uważana za faworyta. A poza tym miałem nadzieje, że Szkot utrze nosa nie tyle co Guardioli ale Mourinho. Pokaże, że można pokonać Barcelonę nie stawiając autobusu przed swoim polem karnym.

Trzeba jednak przyznać, że w tej chwili chyba nie ma na świecie zespołu do tego zdolnego. Przynajmniej w tych meczach najważniejszych. Okazało się że Valencia, Carrick, Giggs i Park to za mało. Zabrakło kogoś pokroju Pepe oraz kogoś kto po przechwycie będzie potrafi jednym podaniem uruchomić Rooney’a lub Hernandeza. Nie wiem czemu ale podczas finału przychodziły mi tylko dwa nazwiska do głowy. Roy Keane i David Beckham.

Oczywiście jako FManiak sobie dumałem podczas spotkania, co jak bym zrobił gdybym podczas gry znalazł się w podobnej sytuacji. Wiecie co? Do niczego sensownego, poza naśladowaniem Mourinho, nie doszedłem. A wy?

Wronia taktyka – odsłona pierwsza.

Tym razem pobawimy się w taktyka. Postanowiłem, że zaprezentuje wam ustawienie, które stosowałem z powodzeniem w FC Rimavská Sobota oraz w Valmieras FK. Jest to taktyka w miarę ofensywna, świetnie sprawdza się z rywalami o podobnej sile oraz przeciwko tym słabszym. Gorzej z drużynami zdecydowanie silniejszymi (na takie mam drugi wariant, ale o nim następnym razem).


Jest to dość popularne w tej wersji ustawienie, testowałem je wpierw w lidze polskiej. Tam zostałem niejako zmuszony do używania go, wpłynęła na to sytuacja kadrowa zespołu I ligowego. Nie miałem grosza na transfery, ani też na płace dla nowych zawodników więc trzeba było rzeźbić w tym co posiadałem.

środa, 25 maja 2011

Początki bywają trudne

Początki bywają trudne. Doskonale sobie zdaje z tego sprawę. Dlaczego o tym piszę? Zapewne część z was widziała mój pierwszy manifest. Dlaczego był pierwszy i jak do tej pory ostatni? Nie, nie chodziło tutaj o brak odzewu ze strony innych czytelników, a o to, że nie potrafię grać wielkimi klubami. Swoją przygodę z menadżerami zaczynałem od Ligi Polskiej Manager, tej z numerkiem ’98. To były wspaniałe czasy, później przyszedł czas na Championship Managera, oczywiście klasyka czyli wersji - 01/02 (Do dziś wspominam bardzo dobrze takiego gracza, co zwał się Tó Madeira, szkoda że w tak zwanym „real world” nie było nikogo takiego) . Dostałem grę na urodziny od ojca, który nie mógł już patrzeć i słuchać ścieżki z LPM. A kilka miesięcy później w moje ręce wpadła inna gra, była nią Ultimate Soccer Manager z 1998 roku. Może wydać się wam to dziwne, że w XXI wieku trafiłem na grę sprzed trzech lat. Ale graficznie biła ona ba głowę i nasz polski produkt, jak i CMa (prostotę oprawy graficznej tego doceniłem dopiero kilka lat później).